Istnieje kilkanaście tematów, które za każdym razem rozpalają mięsożerców i wegetarian czy wegan do białości. Jednym z nich jest kwestia nazewnictwa roślinnych produktów.
Mięsarianie krzyczą, że prawdziwa kiełbasa jest tylko ze świni, a mleko prosto od krowy i wara od mięsnych pasztetów. Roślinożercy ochoczo dodają do pierogów z jagodami śmietanę ryżową, a na kanapki kładą roślinny boczek na bazie białka pszennego. I co teraz?
Trudna historia pewnych nazw
Czy znane nam nazwy wskazujące na mięsne czy nabiałowe produkty są zarezerwowane tylko i wyłącznie dla nich? Nie, bo i czemu miałyby być? Nazwy potraw i produktów mają ułatwiać nam życie, a nie utrudniać. Po pierwsze, jeśli możemy mieć kabanosy drobiowe czy szynkę z indyka, to możemy też mieć flaczki z boczniaków i burgera z soczewicy (już wyjaśniam: kabanos to kiełbasa z mięsa kabana, czyli wieprza lub dzika, a szynka to wędlina powstała z tylnej części półtuszy wieprzowej). Po drugie, najczęściej wypominany kotlet, nawet według słownika języka polskiego PWN, to „bite, mielone lub siekane mięso, czasami także jajka, ziemniaki, soja itp., odpowiednio uformowane, smażone na tłuszczu”. Po trzecie, nikt nikogo nie chce oszukać. Serio. Na roślinnych zamiennikach mięsa czy nabiału na pewno znajdziesz odpowiednie oznaczenia wskazujące na to, z czego są wykonane, nie mówiąc o składzie. Bo czytasz składy produktów, prawda?
Dlaczego ludzie nie jedzą mięsa?
Otóż, wbrew pozorom, większość wegetarian i wegan nie je mięsa czy produktów odzwierzęcych nie dlatego, że im nie smakują. Wręcz przeciwnie. To nie zły smak skrzydełek z kurczaka, schabowego czy twarogu skłania do przejścia na wegetarianizm czy weganizm. Bardzo często to względy etyczne lub zdrowotne przemawiają za ograniczeniem lub całkowitym odstawieniem mięsa i nabiału. Lubię kanapki z wędliną, ale nie chcę przyczyniać się do śmierci zwierząt. Smakuje mi jajecznica z boczkiem, ale chcę, aby mój talerz był wolny od cierpienia. Kiełbasa z grilla – dobrze, ale może sporadycznie, bo ostatnie wyniki badań nie były wzorowe.

Co więcej, przechodząc na wegetarianizm czy weganizm, nie trzeba już rezygnować z ulubionych smaków. Jeszcze kilka lat temu odstawiając mięso mieliśmy do wyboru niebotycznie drogą wędlinę sojową smakującą jak tektura z tanimi przyprawami i jeden, w porywach dwa, rodzaje mleka, również sojowego, ponad dyszkę za karton. Nie muszę dodawać, że były to opcje zarezerwowane dla mieszkańców dużych miast. Od tego czasu wiele się zmieniło. Wegańskie wędliny, parówki, steki, burgery, jogurty, śmietanki, mleka – możemy je kupić w większości supermarketów, a niektóre z nich zdecydowały się nawet na lokalizację tych produktów wśród mięsnych i nabiałowych. Super pomysł! Może mniej wygodny dla wegetarian i wegan (w większości sklepów produkty wegańskie znajdują się w dziale ze „zdrową żywnością”, w jednym miejscu), ale na pewno dający możliwość spróbowania nowych rzeczy osobom, które być może nigdy nie zajrzą na „zdrową” półkę.
Niemcy i Holandia – z tymi krajami nie ma żartów
A już na pewno nie na temat mięsa. Nie tak dawno niemiecki minister rolnictwa, Christian Schmidt, domagał się zakazu używania mylących i zwodniczych nazw produktów roślinnych „udających” mięsne. Ministra najbardziej poruszył wegański sznycel (w końcu jesteśmy w Niemczech), który wyraźnie wprowadza konsumentów w błąd i miesza im w głowach. Szkoda, że pan Schmidt nie podsuwa alternatywnych nazw na roślinny odpowiednik wspomnianego sznycla. Konsumentom mógłby się nie spodobać „smażony płaski placek (czy możemy użyć słowa „placek”?) o nieokreślonym kształcie z białka pszennego i soi w bułce tartej”.
Nie jest to pierwsza próba ministra Schmidta wprowadzenia zakazu nazywania parówki sojowej parówką. W zeszłym roku sprawa otarła się o Unię Europejską – komisarz zdrowia i bezpieczeństwa żywności został poproszony o wymuszenie na producentach wegetariańskiej i wegańskiej żywności używania innych nazw, niż te kojarzące się z mięsnymi i nabiałowymi. Jakich, nie wiadomo.

Mięsożercy wprowadzeni w błąd?
W Holandii podobne propozycje padały ze strony partii VVD. Holenderscy deputowani, Erik Ziengs i Helma Lodders, wprost nie mogą znieść, że „wegański hamburger” istnieje, ma się dobrze i, o zgrozo, wprowadza w błąd mięsożerców. Z jednej strony takie inicjatywy nie są raczej popularne wśród innych polityków, którzy uważają je za mało ważne, z drugiej, zarówno holenderscy, jak i niemieccy aktywiści prozwierzęcy jasno wskazują na powiązania polityków, oburzonych kotletem z kaszy gryczanej, z przemysłem mięsnym, który coraz bardziej obawia się producentów wegańskiej żywności. I ma czego. W 2015 roku roślinne produkty wygenerowały w Niemczech przychody ok. 454 milionów euro. Zapotrzebowanie na roślinne alternatywy produktów mięsnych i nabiałowych wzrosło o 100 proc. w ciągu 5 lat.
Roślinne odpowiedniki mleka mają się jeszcze lepiej – według Grand View Research, rynek roślinnych mlek będzie utrzymywał stały wzrost na poziomie ponad 16 proc. Mleko sojowe jest obecnie największą alternatywą mleka krowiego w USA. Nie dziwi więc fakt, że coraz częściej słyszymy słowa sprzeciwu chcące zakazać używania również nazwy „mleko” w odniesieniu do roślinnych napojów. Czy to nadmierne dbanie o dobro biednych i nieuświadomionych konsumentów czy ochrona interesów przemysłu mleczarskiego? Ciężka sprawa, szczególnie że w Polsce (i całej UE) nie znajdziemy raczej mleka migdałowego, owsianego czy ryżowego, tylko wspomniane wcześniej napoje. Nikomu więc nie powinno się pomylić.
Po co weganom sojowy schabowy?
Na przykład po to, że lubimy wiedzieć, co jemy i czego mamy się spodziewać po jedzeniu, które wybieramy na sklepowej półce czy z menu w restauracji. Jak już ustaliliśmy, prawdopodobieństwo, że nie jemy mięsa czy nabiału, bo nam nie smakuje, jest stosunkowo małe, po co więc mamy odmawiać sobie znanych smaków, nie przyczyniając się przy tym do cierpienia zwierząt? Absurdalne, prawda? Większość z nas nie je mięsa od niedawna, a większość życia jadła tradycyjne, polskie potrawy. Mit wegetarian i wegan jedzących sałatę, zwaną potocznie „trawą”, już dawno został obalony. Nie, nie da się jeść samej sałaty i nikt normalny tego nie robi.

Ograniczając jedzenie produktów odzwierzęcych czy szukając roślinnych inspiracji często powstaje problem z wymyśleniem, co właściwie jeść? Czym zastąpić jogurty, sery, wędliny, obiadowe sztuki mięsa, co wrzucić na grilla wiosną i z czym wypić poranne latte. Z pomocą przychodzą nam… nazwy produktów i ogrom roślinnych przepisów! Tuńczykowa sałatka z ciecierzycy, chrupiące skrzydełka z boczniaków, bekon z kokosa, pizza z sojowym pepperoni, jajecznica z kaszy jaglanej, beza z aquafaby (czyli wody po gotowaniu roślin strączkowych) – dokładnie wiemy, jakich smaków możemy spodziewać się po tych daniach. I życie jest prostsze.
