Te marmurowe korytarze parlamentu widziały już niejedno i niejednego. Królową brytyjską widziały, prezydentów amerykańskich i rosyjskich, nawet włoską gwiazdę porno. Widziały też papieża Polaka i Dalajlamę. To śladami tego ostatniego – Dalajlama XIV był w Sejmie dwukrotnie – przechadzał się po parlamencie w poniedziałek Richard Gere.
Bez tłumu papparazzich, ku nieukrywanemu zaskoczeniu i zdziwieniu grupki rezydujących na co dzień przy Wiejskiej sprawozdawców parlamentarnych. Gere był gościem poselskiego zespołu do spraw Tybetu, bo hollywoodzki gwiazdor znany jest z walki o prawa Tybetańczyków. Jest między innymi współzałożycielem fundacji, która zajmuje się ochroną dziedzictwa tybetańskiego i propagowaniem jego kultury.
Zespół na rzecz Tybetu tworzą głównie posłowie Platformy Obywatelskiej, nic więc dziwnego, że to w ich towarzystwie Richard Gere spacerował sejmowymi korytarzami. Zdjęcie z wicemarszałek Sejmu/niedoszłą premier/kandydatką na prezydenta in spe Małgorzatą Kidawą-Błońską obiegło poważne i mniej poważne media, przydając niewątpliwie rozpoznawalności na plotkarskich portalach towarzyszce aktora, bo taki jeden spacer mógł dla notowań Małgorzaty Kidawy-Błońskiej uczynić więcej niż niejedna konferencja prasowa na każdy temat. Jeden z posłów PO tak zachwycony tym co zobaczył wrzucił nawet do sieci zdjęcia z podpisem „Pretty woman”, ale szybko zwrócono mu uwagę na to, jaką profesją parała się partnerka Gere’a z tego romansidła wszechczasów, co jednak nie zburzyło zachwytu pana posła.
Niezwykły gość w Sejmie. Richard Gere to znakomity aktor, ale trzeba też wiedzieć, że od lat zaangażowany jest w obronę praw człowieka. To była bardzo ciekawa rozmowa o polityce wobec Tybetu, demokracji i równości. pic.twitter.com/ESr2Q5oElt
— M. Kidawa-Błońska (@M_K_Blonska) 18 listopada 2019
Pani marszałek pewnie by się za to filmowe porównanie nie obraziła. Mało kto wie, że świat filmu przez wiele lat był jej światem. W sejmowym kwestionariuszu jako zawód wpisuje „producent filmowy”, a spod jej ręki wyszedł między innymi biograficzny film o Ryszardzie Riedlu „Skazany na bluesa”, wyreżyserowany przez jej męża, Jana. Teraz musi się zmierzyć się z planem zupełnie innym niż filmowy, a ten plan ma na nią partia: ma wystartować w wyborach prezydenckich i pokonać Andrzeja Dudę. Jeśli Richard Gere przyjechał do Polski po to, jak mówił, żeby dowiedzieć się, o czym myślą Polacy i jakie mają problemy, to pewnie mógłby się zdziwić, że opozycja ma w Polsce problem z wystawieniem jakiegokolwiek kandydata przeciwko urzędującemu prezydentowi.
Oto żeby nie było za prosto, to miotająca się od ściany do ściany PO wymyśliła prezydenckie prawybory, w których Kidawa o mało co byłaby skazana na siotrobójczy pojedynek z samą sobą, bo długo nikt inny nie chciał stanąć z nią w szranki. I nie dlatego bynajmniej, że tak się wszyscy obawiają pokonania przez kobietę, która mam wrażenie trochę wbrew własnej woli wyrasta na nową liderkę. Poczucie, że PO to już masa upadłościowa i nic tylko tak naprawdę sztandar wyprowadzić snuje się po korytarzach przy Wiejskiej nieśmiało pod ścianami, a ochotę na niedobitków ostrzą sobie ludowcy z lewicą. Kidawa-Błońska ma być ostatnią nadzieją, jedyną szansą, Feniksą z popiołów.
W miłości – nawet tej na ekranie – i w polityce chodzi z grubsza o to samo. O to, by kusić, uwieść i nie porzucić, rozpalić namiętności i pozostawić z niedosytem. Mieć apetyt na jeszcze i nigdy nie mieć dosyć. Tylko czy romans Małgorzaty Kidawy-Błońskiej z elektoratem zakończy się tak pięknie, jak Richarda Gere’a i Pretty Woman?

Wciąż ma serce po radiowej stronie. Jest niepijącą alkoholiczką, psychofanką U2, lubi, kiedy gapi się na Bałtyk, a Bałtyk na nią. Nie zaśnie, jak nie przeczyta choćby kilku stron książki. Lubi fotografować, jeść, podróżować i pisać.