Desperacko szukasz pracy? Emigracja wydaje ci się opcją? Prosta praca, fizyczna, ale niezbyt ciężka, dobre warunki, gwarantowane mieszkanie, pakiet startowy, brak wymogu znajomości języka – aplikuj! Właśnie wygląda przeciętne ogłoszenie rekrutacyjne dla współczesnych niewolników. Towar płynie, również z Polski i do Polski.
„Niech się świat dowie, że żyjemy w XXI wieku, a dalej ludzie są traktowani jak zwierzęta” – 40-letni mężczyzna ma łzy w oczach i łamie mu się głos. Zawsze ciężko pracował, a życie nie ułożyło mu się najlepiej. Skorzystał z oferty pracy, w której obiecywano 300 funtów tygodniówki, zakwaterowanie i pokrycie kosztów podróży.
Może ogłoszenie, które przeczytał, powinno wzbudzić jego niepokój, ale przecież mógł znać innych, którzy w ten sposób wyjechali za pracą i przywożą regularnie dobre pieniądze do domów. Mógł znać Pawła, który od lat pracuje na budowach w Skandynawii, a ostatnia jego praca to kontrakt, w którym przebywa dwa tygodnie zagranicą i dwa tygodnie w kraju, zaś pracodawca opłaca mu nawet loty do domu. Mógł znać Michała, który jeździł na krótkie kontrakty do Londynu i nigdy nie przyjeżdżał z pustymi rękami. Mógł znać młodą Zosię, która co roku dorabiała w holenderskich gospodarstwach i zarobiła na wkład na mieszkanie. Mógł wierzyć, że i jemu się uda.
Gangi handlujące Polakami
W ubiegłym roku głośno było o gangu handlu ludźmi, na który wpadł właśnie ten mężczyzna i kilkaset innych osób. Wszyscy byli Polakami, zwerbowanymi przez rodaków do pracy w Wielkiej Brytanii. Skoszarowani w warunkach, które określają jako chlew, mieli zabierane pieniądze i byli straszeni śmiercią. Pieniądze przechwytywano bezpośrednio z ich kont – z nieznającym języka niewolnikiem do banku szedł funkcjonariusz gangu, zakładał konto i podawał w nim dane należące do handlarzy. Przestępcom dobrze się żyło – w Polsce czekały na nich komfortowe nieruchomości, na brytyjskim parkingu stał bentley.
Jak twierdzi polska Armia Zbawienia na stanie się obiektem handlu ludźmi najbardziej narażeni są mężczyźni w średnim wieku. Tacy, którym życie się zawaliło, którzy toną w długach, spalili za sobą mosty, nie mają nikogo bliskiego, kto by o nich się troszczył. Pojechać daleko i zapomnieć o złym życiu – oto rozwiązanie, o jakim marzą.
Praktyka doradców zajmujących się polskimi emigrantami zarobkowymi w krajach skandynawskich pokazuje, że do stania się niewolnikiem wystarczy brak znajomości realiów kraju, do którego się jedzie. Gang, który ostatnio wpadł w Wielkiej Brytanii, okazywał skrajną bezwzględność wobec swoich ofiar, a i tak utrzymał się w biznesie przez około cztery lata.
W Norwegii, do jednego z prywatnych biur obsługi emigrantów, zgłosiły się dwie osoby, które usiłowały ustalić, czy należy im się ekwiwalent za urlop, bo pracodawca nie chciał go wypłacić. Doradca, zajmujący się na ogół formalnościami, z którymi nie radzą sobie obcokrajowcy, poprosił o standardowe dokumenty – umowy o pracę, odcinki wypłat, zeznania podatkowe. Pracownicy jednak mieli tylko kopie umów o pracę i to niepełne. Wyjaśnili, że ich papierami zajmuje się „pan Józek”, który pośredniczy w organizacji pracy, wypłatach i rekrutuje kolejne osoby. Polacy przyjeżdżają dzięki „Józkowi” całymi rodzinami. Jeśli ktoś zaczyna się stawiać, pada groźba, że już nikt nigdy pracy nie dostanie.
Doradca sprawdził w internecie informacje o „Józku”. Mężczyzna oficjalnie zajmował się najmem nieruchomości, biuro prowadził w domu. Rozliczał się z klientami wystawiając im za pośrednictwo i różne koszty faktury za najem w Polsce. Doradca próbował zainteresować tematem prawniczkę specjalizującą się obroną praw pracowniczych. „Ale ci ludzie muszą zgodzić się zeznawać” – powiedziała. Nie zgodzili się, ale w tym samym czasie odkryto i zlikwidowano inną „farmę niewolników”, w której stosowano podobne praktyki. Nie pierwszą i na pewno nie ostatnią.
Do Polski, przez Polskę, z Polski…
W raporcie MSW, opracowanym przez Zespół ds. Przeciwdziałania Handlowi Ludźmi, znajduje się informacja, że bywa, iż współcześni niewolnicy wyrażają dobrowolną zgodę na wykorzystywanie. Może nimi powodować strach niezwiązany z bezpośrednim zagrożeniem życia – obawiają się utraty przyszłych dochodów, pozostania bez dachu nad głową, czują wstyd przez pozostałymi w Polsce rodzinami i znajomymi.
Polska jest krajem, w którym niewolników się rekrutuje, ale również przerzuca pomiędzy państwami lub tu się ludzi sprowadza, by świadczyli pracę niewolniczą w obozach pracy, w małych firmach lub u osób prywatnych. Czasami cały ten proces jest zanonimizowany i pracodawca nie wie, że zatrudnia niewolnika. Płacę – uczciwą – przelewa np. na konto agencji pośrednictwa pracy, która od sprowadzanych do Polski ludzi bierze nieuczciwy haracz.
Czasami jednak polski pracodawca bezwzględnie wykorzystuje importowaną siłę roboczą, a w razie kłopotów pozbywa się balastu bez wyrzutów sumienia. W ten sposób zdrowie, a później i życie straciła Ukrainka, Oksana Kharshenko, która w pracy doznała udaru. Szef, zamiast wezwać pomoc, wywiózł nieprzytomną kobietę na przystanek autobusowy i zostawił tam bez pomocy. Na nieludzkie traktowanie chlebodawczyni skarżyła się inna kobieta z Ukrainy, pracująca bez dnia wolnego w majętnym domu pod Warszawą. Nie wolno jej było używać ciepłej wody, jeść, odpoczywać. Syn jej szefowej, prawnik, nie widział niczego nagannego w takim postępowaniu.
Niewolnicy w gospodarce współczesnej Europy
Przez lata handel ludźmi postrzegano jako zagadnienie powiązane przede wszystkim z wykorzystywaniem seksualnym, zorganizowaną prostytucją i pornografią, ale to zagadnienie zeszło na dalszy plan. W statystykach spraw wykrytych w dalszym ciągu przoduje, ale w handlu kwestii współczesnego niewolnictwa podkreśla się, że wykrywalność ma się nijak do faktycznej skali tego procederu. Współcześni niewolnicy wstydzą się opowiadać o swoich doświadczeniach, a czasami uważają, że i tak nic lepszego ich nie spotka – że są skazani na taki los.
Niektórzy z nich patrzą na to trzeźwiej, niż mogłoby się nam wydawać. Tam, skąd pochodzą, jest tak źle, że nawet praca niewolnicza nie budzi strachu. W Europie, np. w Hiszpanii lub Włoszech, istnieją całe struktury biznesowe, umożliwiające zatrudnianie niewolników. Ludzie, którzy tam pracują, zarabiają stawki poniżej minimum socjalnego, mieszkają w szałasach z odpadów i pozostają pod wpływem kontrolujących ich gangów. Pochodzą z rejonów, w których chodzenie w łachmanach i zjadanie resztek nikogo nie dziwi. Mają pracę. Jakoś żyją. Nic innego – w ich własnej opinii – i tak ich nie czeka.
W polskich marketach znajdują się warzywa i owoce pochodzące z farm niewolniczych. Klienci przez cały rok oczekują świeżych i niedrogich dostaw produktów. Markety naciskają na plantatorów, plantatorzy zaś wywiązują się z kontraktów, rywalizując między sobą o klienta jak najniższymi cenami.
Unia Europejska przyznaje subwencje plantatorom, a ci bez wyrzutów sumienia łamią praw w zakresie warunków pracy, również finansowych. Komisarz unijny, Phil Hogan, przyciśnięty przez dziennikarzy, którzy odkryli te praktyki, na pytanie o obcinanie dopłat w przypadku stwierdzenia łamania prawa wobec pracowników odpowiedział, że nie widzi takiej potrzeby.
Niewolnicy w XXI wieku pomagają rozwijać się najważniejszym gałęziom gospodarki. Ich praca to już nie tylko margines seksbiznesu czy żebractwa. Dziś, kupując hiszpański pomidor, możemy osobiście doświadczyć korzyści z handlu ludźmi. Czy w tym kierunku dalej będzie rozwijać się cywilizacja?

Współpopełniła "Buty mojego męża". Prowadzi profil "Pani syn udaje" poświęcony chorobom odkleszczowym. Robi zdjęcia, słucha muzyki, je, pije, chodzi i żyje, czego i Państwu życzy.